poniedziałek, 21 stycznia 2013

Wszystkiego po trochu

   Ranek przywitał nas cudowną pogoda. Nie ma nic bardziej przerażajacego niż deszcz na campingu, szczegolnie kiedy namiotuje sie z 3 latkiem. Na szczescie pogoda byla dla nas tym razem łaskwa. Po szybkim śniadaniu wyruszylismy na przepiekna spacerową trasę na Point Lookout.





Poprzednim razem, poza masa cudnowych widokow, udało nam sie rowniez zobaczyc całe stada delifnow, plaszczki i klika rekinow.



Teraz niestety wielkie fale i porywjacy wiatr zostawil jedynie "widoczki" reszta uprzednio ogladach stworzen oddalila sie w spokojniejsze wody. Spacerowanie z 3 latkiem, ma ten minus ze po jakims czasie owego 3 latka bola nozki i trzeba go niesc:)

Lub jak w przypadku tej wycieczki 3 latek uznal ze jest spiacy, wiec mnie przypadło za zadanie zatargac malego człowieka spowrotem do auta. W zwiazku z czym wiekosc trasy spacerowej przebyla tylko 3 z uczestnikow wycieczki.
Point Lookout ma widoki zupelnie jak z bajki, i gdyby nie fakt ze juz dwukronie widzialam to miejsce na wlasne oczy sklonna bym byla uwazac ze to jakis fotomontaz.

  Ala sie ostatecznie wyspala, podjadla wiec przyszedl czas na druga czesc zwiedzania wyspy, tym razem udalismy sie nad Brown Lake, ktorego cudna pusta plaza zapamietana z ostatniej wycieczki ciagle zyla wspomnieniami w naszych głowach.





Tym razem niestety rowniez nad Brown Lake tylko nas zawiało i zamiotło. Okazało sie odrobine pozniej ze te wiatry to wina szalejacego na Fidzi tropikalnego tajfunu.

                                   
                 








Nasz mały Wodnik zupelnie nie zwaraca uwagi na takie szczegoly jak wiatr i razem z tata wpakowal sie do wody, nie czakajac na zmiane okrycia na stroj kapielowy, dlatego tez reszte wycieczkowego dnia Ala spedzila biegajac w reczniku z goła pupa, bycie 3 latkiem ma swoje zdecydowane plusy, zadne z nas nie mogloby sobie na taki "luksus" pozwolic :)





   Po walce z wiatrem zglodnielismy juz wyszyscy, i za rade lokalnych sasiadow znalezlismy uroczy lokalny bar, gdzie nie tylko udalo nam sie napelnic brzuszki, ale rowniez doczekac odpowiedniej pory na zachodzace nad zatoka slonce. Jak juz pewnie wspomnialam zachody slonca kapiacego sie w oceanie, sa niestety nie łatwe do oberwowanie kiedy mieszka sie na wschodnim wybrzezu. A spektakularne wschody jakos orobine trudniej ogladac.













 Tym razem udało nam sie nie tylko zrobic cudne zdjecia zachodzacemu słoncu, ale rowniez przypadkiem spotkac małe stadko delifnow, ktore wesolo wychylaly swoje usmiechniete noski nad tafle wody. Odrobine tylko dalej, z wychodzacego w zatoke pomostu ludzie co wieczor karmia delifiny wiec te nauczone przyplywaja codziennie jak w zegarku oczekujac rybek.